Chodzi o holownik Simson, który w 1978 roku zatonął u wybrzeży wyspy Uto. Swój ostatni rejs niespodziewanie zakończył z ładunkiem oleju opałowego. I to on właśnie może doprowadzić do prawdziwej katastrofy na Bałtyku. Finowie jednak robią wszystko, by usunąć ten niebezpieczny ładunek.
Zaśmiecony jak Bałtyk
Nie da się ukryć, że w Morzu Bałtyckim takich ekologicznych bomb jest o wiele więcej. Na dnie Bałtyku pełno jest pozostałości z II Wojny Światowej. Dochodzą do tego jeszcze wraki innych statków, samolotów oraz pływające wyspy śmieci. Państwa nadbałtyckie jednak niewiele robią w kontekście usuwania tych pozostałości. Druga sprawa, że cała operacja wyciągnięcia wraków byłaby niebezpieczna i ogromnie kosztowna. Rdza i korozja robią swoje i rozkładają wraki na czynniki pierwsze. Problem pojawia się jednak, gdy mamy do czynienia z olejem opałowym i innymi toksycznymi paliwami.
Jak wydobyć ładunek z wraku?
Fińskie władze postanowiły nie zamiatać sprawy pod dywan, tylko otwarcie przyznać się do planowanej akcji. Ze starego holownika, który prawie 50 lat temu zatonął u wybrzeży wyspy Uto, chcą wydobyć olej opałowy, jaki wciąż jest na pokładzie wraku. Specjalna ekspedycja nurków dokładnie zbadała okolice i stan statku stwierdzając, że póki co nic nie przecieka. Jednak czas działa tu na niekorzyść, bo procesy korozyjne wciąż działają. Zamierzają więc użyć specjalnych konstrukcji i maszyn, aby wydobyć toksyczne dla środowiska paliwo.
Szukasz więcej informacji z regionu? Zobacz portal ustkainfo.pl